W ostatnich latach rynek zalała fala biografii i autobiografii dziesiątek piłkarzy na świecie. Wspólny mianownik u przeważającej większości? Nuda. W zupełnie inną stronę poszedł natomiast Peter Crouch, który w swojej książce wyśmiał bodaj każdy zakątek piłkarskiego świata.
Wydawanie biografii i autobiografii osobowości z piłkarskiego świata w ostatnich latach stało się niemal codziennością. Niemniej, 9 na 10 takich pozycji, to w gruncie rzeczy opowiadania o tym „jak to było fajnie” i „ile to ja wygrałem”. Czyli nic nadzwyczajnego. Nic, czego byśmy nie dowiedzieli się z Wikipedii, ubarwione co najwyżej o kilka fajnych epitetów, żeby poruszyć mniej „doświadczonego”, że tak to ujmiemy, czytelnika.
Kilku zawodników złamało schematy, między innymi Zlatan Ibrahimović (książka Ja, Ibra to obowiązek każdego kibica, niezależnie czy lubimy Szweda czy też nie). Zlatan skupił się jednak na swoim życiu. Dużo barwniejsza pozycja wyszła natomiast kilka tygodni temu spod pióra Petera Croucha, który we wrześniu wydał autobiografię zatytułowaną How to be a Footballer („Jak być Piłkarzem”). Zawodnik Stoke i 42-krotny reprezentant Anglii śmieje się chyba z każdego aspektu bycia zawodowym piłkarzem. Poniżej przytoczymy kilka fragmentów, które opublikowali na łamach strony 2AngryMan polscy dziennikarze Mateusz Święcicki i Filip Kapica. Przeczytajcie, bo warto. O to tylko garstka tego, co ma nam do opowiedzenia Crouch.
***
O tatuażach wśród piłkarzy:
Przed laty posiadanie tatuaży sprawiało, że stawałeś się inny. Dzięki nim mogłeś udawać buntownika. Dziś wyróżniasz się, kiedy ich nie masz, bo mają je prawie wszyscy. Młody chłopak podpisał pierwszy profesjonalny kontrakt ze Stoke. To jeszcze o niczym nie świadczy, bo równie dobrze może skończyć karierę bardzo szybko. Po podpisaniu umowy zrobił sobie gigantyczny tatuaż, na którym stoi pod ścianą, trzyma piłkę w dłoniach, a rodzice cieszą się razem z nim. A co jeśli nie uda mu się przebić i skończy w banku? Jak to wtedy będzie wyglądało? Czy też wytatuuje sobie moment, w którym podpisuje umowę z pracownikiem działu HR?
Nie przeszkadza mi, że ktoś ma imiona swoich dzieci na butach. Ale czy naprawdę trzeba je tatuować na skórze? Robić sobie ich twarze w wieku 2, 3 lat? A co, jeśli pojawi się kolejne potomstwo? - Tatusiu, dlaczego wytatuowałeś sobie tylko jego, a mnie już nie? - Przepraszam synku, zabrakło mi miejsca.
Kiedyś przed meczem Chelsea - Stoke dostałem wiadomość od użytkownika o loginie Smiggy. Napisał: jeśli pokonacie The Blues to w dniu urodzin wytatuuję sobie twoją dupę na mojej twarzy. Zwycięstwo było mało prawdopodobne, ale ostatecznie udało się. Po meczu napisałem do mojego nowego kolegi: Czołem, kiedy masz urodziny, przyjacielu? Piszę to, by podkreślić paranoję w robieniu przypadkowych tatuaży.
Wiecie dlaczego ich nie mam? Bo spoglądam w przeszłość. Widzę swoje fryzury i myślę: nie, kur**a, jak mogło mi się to podobać? Patrzę na stare zdjęcia i wstydzę się: rany, jak mogłem kupować takie jeansy. Faceci mają brody, ale po latach dochodzą do wniosku, że stają się beznadziejne (co ty pieprzysz, Peter - dopisek od Mateusza Święcickiego). Niektórzy noszą wąsy, a po latach je golą i nigdy do nich nie wracają.
Pamiętacie druty kolczaste wokół bicepsa? W 1996 roku były modne. W 1997 wydawały się już lekko przestarzałe. W 1998 były już wiochą. W 1999 ludzie zakrywali je długimi rękawami. Robbie Savage miał kiedyś tatuaż, na którym było logo firmy Armani. Nie będę w szczegółach wspominał ile bólu i czasu kosztowało go usunięcie tego okropieństwa.
Moim drugim argumentem jest: ciało. Nie jestem umięśniony jak Cristiano Ronaldo. Nie mam fantastycznej sylwetki. Od dziecka krzyczano do mnie: freak. Wyobrażacie sobie jak wyglądałyby tatuaże na mojej skórze? Mógłbym je sobie zrobić na rękach. Powiedzmy, trzasnąć jakiś napis. Ale czcionka musiałaby być malutka. Choć dużo by się zmieściło. Na nogach zmieścilibyśmy nazwy wszystkich klubów, w których występowałem.
Dziś tatuaże stały się podstawą. To tak, jakbyś nie mógł być zawodowym graczem bez choćby jednego tatuażu. Przechodzisz przez system młodzieżowy i już jakieś masz. Pierwsza drużyna - cały rękaw. Kolejny sezon - drugi rękaw. Następnie klatka piersiowa, plecy, nogi, szyja.
O modzie wśród piłkarzy
Zawsze tak było. Piłkarze kochają ciuchy. Mają pieniądze, umięśnione ciała, są młodzi. Dla Djibrilla Cisse moda stała się sensem życia. Ale sytuacja szybko wymknęła mu się spod kontroli. Kiedy zobaczyłem go w czerwonym garniturze, czerwonym kapeluszu i laską podczas ślubu, wiedziałem, że nie jest dobrze. On nosił okulary bez szkieł. Nie pomyliłem się. Nie miał zerówek. On nie miał szkieł. Mogłeś włożyć palec przez puste oprawki i połaskotać go po rzęsach. Do cholery, po co mu były więc okulary? Nosił coś, co de facto nimi nie było. Podstawową częścią okularów są szkła. A jeśli ich nie ma, to co założyłeś sobie na nos? Czy założyłby sobie (dla mody) aparat słuchowy, choć miałby doskonały słuch? No raczej ku**a nie!
Cisse eksperymentował. Ekstremalnie eksperymentował. Kiedyś przyszedł do szatni w metalowym pancerzu, stylizowanym na Robocopa. Nosił - jak sam mówił - męską spódnicę. Rany boskie! On ją zakładał i zdejmował w szatni. Obok niego zawsze siedział Didi Hamman. Człowiek ubierający się jak typowy Niemiec. Zwykła koszulka, sprane jeansy, normalne, sportowe buty. Obaj wyglądali jak z dwóch innych światów, choć siedzieli obok siebie.
No dobra, ja też popełniłem kilka błędów. W czasach, kiedy kopałem w drużynach młodzieżowych, kultowe były bluzy bez rękawów. Jeśli masz umięśnione bicepsy to wygląda to OK. Ale jeśli jesteś Peterem Crouchem, a twoje ręce wyglądają jak ugotowany makaron spaghetti to masz problem. Nie było mnie stać na rzeczy projektowane na miarę, a tylko takie mogły mnie uratować. W sieciówkach przeżywałem koszmary. Spodnie? Zawsze za krótkie, albo za szerokie w pasie. Koszule? Albo gigantyczne, workowate, albo dopasowane, ale z żenująco krótkimi rękawami. Całą młodość chodziłem z podwiniętymi, by zamaskować swój mankament. Nie dało się mnie normalnie wystylizować. Tak byłem freakiem. Freak, freak, freak. Słyszałem to tysiące razy z trybun! I tak się czułem.
Kiedy zarabiałem już dużo poszedłem do sklepu Prady w Harrodsie. Zobaczyłem tam top ze standardowymi, wełnianymi ramionami. Przymierzyłem i - o dziwo - świetnie na mnie leżał. Kupuję, dlaczego nie? Podszedłem do kasy, porozmawiałem chwile z sympatycznym asystentem i usłyszałem: To będzie 800 funtów. Osiemset funtów za zwykły top! Byłem wściekły. Najpierw na niego, później na siebie. Dlaczego na tym cholernym topie nie było ceny? Właściwie to miało sens. Brak kwoty, brak możliwości odstraszenia klienta. A później już głupio mu powiedzieć: za drogie, nie biorę.
Zapłaciłem za tę najzwyczajniejszą na świecie rzecz aż 800 funtów. Założyłem ją następnego dnia do baru. Kupiłem Guinessa, usiadłem na krześle i absolutnie przypadkowo przewróciłem kufel z piwem. Cała jego zawartość wylała się na mój ultradrogi top. Trudno. Próbowałem go uprać, ale w mgnieniu oka stracił kolory. Warty 800 funtów sweterek nie wytrzymał kontaktu z proszkiem, moimi rękoma i ciepłą wodą. Czy był to celowy akt sabotażu? Czy wylałem to piwo podświadomie? Czy podświadomie kupiłem czarnego Guinessa.
Szatnia. W szatni trwa rewia mody i nieustanne komentowanie czyichś wyborów. Bywają też gorsze sytuacje. Matty Etherington nosił obrzydliwą, skórzaną kurtkę, którą ktoś wrzucił mu do przenośnej toalety, stojącej obok boiska w centrum treningowym. Toi Toi z najdroższą kurtką w mieście (ciekawe czy kosztowała 800 funtów). Kiedy Matty się o tym dowiedział, obwinił o żenujący żart Jona Waltersa. Kupił małe rybki na targu, poczekał aż się zepsują i powkładał je Jonathanowi do butów i samochodu. Smród nieprawdopodobny. Żart typowo szatniowy. Walters się wściekł. Poszedł do rzeźnika, kupił ociekający krwią łeb świni, owinął nim dżinsy Matty’ego i włożył mu do szafki. Kiedy Matty ją otworzył, postanowił kontynuować sztafetę i włożyć to cudo do szafki Glenna Wheleana. Pomylił się jednak i umieścił łeb świni u Kenwyne’a Jones’a. Jones wpadł w furię. Znalazł cegłówkę i rozbił Glenny’emu szybę w aucie. Glenn zagroził, że z jego domu nie zostanie kamień na kamieniu.
A propos domów. Przyjaciółka mojej mamy sprzedawała dom w Leeds. Pewnego dnia przyjechał potencjalny klient. Ubrany w dziurawe spodnie (dziur było więcej niż jeansu), poszarpanej koszulce i dziwnych okularach przeciwsłonecznych. Rozmowa była krótka. Właścicielka doszła do wniosku, że taki obdartus nie może mieć pieniędzy na dom. Nie wiedziała jednak, że był to Gary Speed i mógł w ciągu sekundy kupić kilkanaście takich nieruchomości.
Kiedyś zapytałem Adrieja Woronina, jednego z najgorzej ubranych piłkarzy w historii Premier League, dlaczego jego żona chodzi niemal codziennie w rzeczach stylizowanych na skórę lamparta. Powiedział: to dla nas symbol luksusu. Na Ukrainie nie możesz dostać takich towarów. To poza zasięgiem milionów ludzi.
O social mediach
Początkowo obawiałem się Twittera, myślałem, że korzysta z niego więcej idiotów.
Ze wszystkich rzeczy, które zrobiłem w karierze (gol dla Anglii na mundialu, piękna bramka przeciwko City, hat-trick na Anfield w meczu z Arsenalem) obawiam się, że ludzie zapamiętają mnie jako gościa, którzy wrzucił zdjęcie z żyrafami. „Lato to dla mnie czas spędzany z rodziną” - napisałem na Twitterze i umieściłem fotografię, na której karmię te sympatyczne zwierzęta. 150 tys. retweetów i 330 tys. polubień w momencie, kiedy piszę tę książkę. Absurd.
Piłkarze mają dziś znakomitą szansę. Nie muszą iść do dziennikarzy i obawiać się, że ich przekaz zostanie zniekształcony przez złe zdjęcie czy nieprecyzyjne spisanie twoich słów. Mogą pisać w social mediach co chcą. Mogą być prawdziwi. Po to są te narzędzia. Po jaką cholerę więc wrzucają swoje zdjęcie z meczu i dodają: „Fani byli cudowni, rozegraliśmy znakomity mecz, patrzymy w przód”. Przecież to bełkot napisany przez jakiegoś wynajętego gościa. Nie lepiej to robić samemu?
Nie proś swojego agenta o pomoc. Nie angażuj firmy, która poprowadzi ci czyste i niekontrowersyjne social media. Wchodź w interakcje z kibicami. Kiedyś ktoś umieścił zdjęcie jakiegoś przedmiotu wynoszonego ze stadionu i napisał: „RIP Peter Crouch”. Podałem dalej tego tweeta i napisałem: Wszystko w porządku, nie odniosłem poważnych obrażeń”.
Louis Saha napisał kiedyś: Weź pomidora, odkrój górną część i posyp cukrem. Smakuje jak truskawka. Nigdy tego nie próbowałeś, prawda?
Social media są po to, by się nimi bawić. Początkowo obawiałem się Twittera. Wiedziałem, że korzysta z niego mnóstwo idiotów, ale myślałem, że będzie ich więcej. Zarejestrowałem się dość późno i dzięki temu mogłem obserwować udrękę moich znajomych, którzy korzystali z niego od dłuższego czasu. Piłkarze rozszerzyli swoje pole rywalizacji. Już nie chodzi tylko o trofea, ale także o liczbę obserwujących. Instagram stał się prawdziwą obsesją, choć nigdy nie byłem jego fanem. Co jest ciekawego w tym, że pokazujesz ludziom swoją rodzinę przy obiedzie?
Dziś 16-latkowie są instruowani co robić w mediach społecznościowych, a czego nie. OK, zdarzają się patologie, ale śmieszy mnie, kiedy nastolatek trafia do Stoke, przychodzi na podpisanie kontraktu ze „swoją drużyną”, a pośród tych pięciu osób znajduje się specjalista ds. social mediów. Mówi mu, że musi rozwijać się na tym polu, bo dostanie darmowy ekspres do kawy. Później czytasz na jego Twitterze: Cześć, dzięki XYZ Ekspres za niesamowity, nowy prezent. #coffeeswag #uwantchocolateonthat
Social media zaburzają rzeczywistość. Sam widziałem wielu młodych chłopaków, którzy apatycznie biegali na sesjach treningowych, oni się kur**a lenili. A później robili sobie jakieś przypadkowe fotografie z gigantycznymi obciążeniami i wrzucali zdjęcie z podpisem #betterneverstops
Kibice to oglądają i myślą: patrz jak zasuwa, to jest prawdziwy tytan pracy! G***o prawda!
Siedział wieczorem i grał w PlayStation, a zdjęcie jak rąbie drewno niczym Rambo zrobił sobie w sekundę.
Dzięki social mediom poznajemy inną stronę ludzi. Kto mógł się spodziewać, że Gary Lineker jest taki zabawny: „Messi uświadamia mnie jakim gówn***m piłkarzem byłem”.
Po czym: „Soldado uświadamia mi, że jednak nie byłem taki zły”
Dziś telefon wszedł do szatni tak absurdalnie, że kiedyś byłem świadkiem paranoi. Myślałem, że tuż przed meczem zawodnik słucha muzyki i szepcze coś do siebie, może nuci jakąś piosenkę, która miała go zmotywować. Podchodzę bliżej, a on rozmawia na FaceTime ze swoją dziewczyną, która jest na VIP-ach. To było tuż przed rozpoczęciem gry!
Kiedyś Fabio Capello zniszczył Emile’a Heskey’a. Mieliśmy obiad, Emile czekał w kolejce z talerzem i nagle zadzwonił mu telefon. FC zrzucił jakieś naczynia na podłogę, ludzie zamarli na moment, a on wywrzeszczał: Ku**a, mamy dziennie 30 minut, żeby usiąść i zjeść wspólnie. A ty co robisz? Nie umiesz nawet tego uszanować.
Pojawienie się telefonu zmieniło kluczową część relacji piłkarz - kibic. Autograf poszedł w odstawkę. Dziś najważniejsze jest selfie.
Bawi mnie zawsze jedna sytuacja. Idę na obiad z rodziną. Widzę, że ktoś się skrada i próbuje zrobić zdjęcie, ale udaje, że nie o to mu chodzi. Zapomina jednak wyłączyć lampę błyskową, a ja wtedy myślę: mam cię! Zazwyczaj się uśmiecham i mówię: wstyd ci teraz?
O domach piłkarzy
Każdy piłkarz ma dziś w domu akwarium. Jeden z moich kolegów postanowił być wyjątkowy. Jego akwarium było gigantyczne. Większe od mojego salonu. Pływały w nim rekiny. Tak, widziałem tam dwa rekiny! Niektórzy naprawdę mają nierówno pod sufitem.
Obecnie domy zawodników Premier League są takie same i wyglądają jak klony. Czujesz się w nich jak w statku kosmicznym. Zdejmujesz buty i nie czujesz pod stopami drewna. Wszędzie widzisz to samo: gigantyczny telewizor, podpięte Play Station, szafy, które nigdy nie były otwierane, rozległe i otwarte kuchnie, w których nic nie gotowano (po co, skoro można zamówić?), przybory, których nikt nie używał. Zobaczysz też boisko piłkarskie. Stworzone przez ojca niby dla syna, a tak naprawdę służy tylko jemu. Uwierz, wielokrotnie bywałem na grillach i nie widziałem, aby dzieci kopały piłkę na tych równo skoszonych trawnikach. Dostrzegłem za to ojców, którzy rzucali piłkę do kosza zainstalowanego w ogrodzie i prosili, by inni to nagrywali. Później wybierali najlepszy rzut i umieszczali go na Instagramie. Wybierali jedną udaną próbę na 100.
W moim pierwszym sezonie mieszkałem z rodzicami i z nimi dzieliłem dom. Później wyprowadziłem się do Portsmouth i tam urządziłem się w dwupokojowym mieszkaniu. Miałem gigantyczną kanapę, która nie mieściła się przez drzwi, a do salonu trafiła tylko dlatego, że pan z firmy transportowej (były pięściarz) wniósł ją na drabinie, wrzucił na balkon, otworzył szerokie drzwi i wsunął do środka. Żyłem jak student. Ascetycznie. Nie miałem żadnych ozdób na ścianach, moimi jedynymi sprzętami w pokojach były: kanapa i telewizor. W kuchni coś tam gotowałem. Zwykle makaron z kurczakiem albo pomidorami. Zapraszałem kumpli, mieliśmy delikatną, nadmuchiwaną piłkę dla dzieci i kopaliśmy nią po domu. Typowe życie kandydatów na piłkarzy.
Nie miałem oranżerii. To słowo robiło furorę, kiedy media poinformowały, że posiadłość W.Rooneya posiada takie cudo. Moi koledzy w szatni oszaleli. Też chcieli ją mieć, choć nie mieli pojęcia czym jest do jasnej cholery oranżeria!
Piłkarze mogliby nigdy nie dorastać. Mogliby całe życie chodzić w tych krótkich spodenkach, które zakładają do gry. Wiedziałem wiele domów moich kumpli, w których używane były tylko: kuchnia (rzadko), łazienka, salon (koniecznie z Play Station) i sypialnia. Kilkanaście innych pokojów to był nieznany świat. Niektórzy nigdy nie zajrzeli nawet do tych pomieszczeń. Agencji nieruchomości niesamowicie nas kroją. Przeciętny piłkarz Premier League nie ma pojęcia, co ile kosztuje. Jeśli chce kupić kanapę, nie wie, czy jej wartość to 1 tys. czy 5 tys. funtów. Zresztą jakie to ma dla niego znaczenie, skoro to grosze. Przychodzi hydraulik naprawić coś w łazience i powinien wziąć 100 funtów, a żąda 1 tys. Piłkarz płaci, bo jest odrealniony.
Gracze zagraniczni padają ofiarą rekinów nieruchomości. Skąd ci biedacy mają wiedzieć, kto jest uczciwy a kto nie? Zazwyczaj jedna, dwie firmy kontrolują cały rynek w mieście, dowiadują się, że przyjeżdża koleś do wydojenia i proponują mu domu po zawyżonej cenie. Wyjścia nie ma. Bierzesz, to co ci dają.
Bywałem w różnych posiadłościach. Brazylijczyk Sandro kupił tak gigantyczny dom, że kiedy pokazał mi filmik z imprezy, byłem przekonany, że to nocny klub. DJ, mnóstwo ludzi, wielka przestrzeń. A to był zaledwie salon w jego willi. Scott Parker, były gracz Chelsea i Tottenhamu był moim dobrym kolegą. Widziałem ile wysiłku wkłada w budowę domu w Weybridge. To była najważniejsza inwestycja w jego życiu. Pewnego dnia, jadąc przez miasto, zobaczyłem jak Scott z walizkami i trójką dzieci krząta się wokół samochodu.
- Czołem Scotty. Przeprowadzasz się? O co chodzi?
- Tak, Torres kupił ode mnie dom.
- Co?
Fernando Torres odwiedził kiedyś Parkera i zakochał się w jego posiadłości. Zapytał, za ile może go kupić. Scotty rzucił absurdalną kwotę, dwa razy wyższą od aktualnej wartości. Hiszpan zgodził się bez mrugnięcia okiem.
- Cóż, zacznę kolejną budowę od nowa - wzruszył ramionami Parker.
***
I to by było na tyle. Prawda, że świetnie się to czyta? Jest tylko jeden minus. Książka nie ukazała się w języku polskim.
Cytaty z ksiązki za: facebook.com/2AngryMenTV