1 lutego to data szczególna w najnowszej historii polskiej piłki ręcznej. Tego dnia reprezentacja Polski mężczyzn dwukrotnie zdobyła bowiem brązowy medal mistrzostw świata. Najpierw, w 2009 roku, podczas turnieju w Chorwacji. Sześć lat później – na mundialu w Katarze.
W meczu o brąz MŚ w Chorwacji biało-czerwoni zmierzyli się z Danią. Tą samą, z którą dwa lata wcześniej stoczyli jeden z najbardziej dramatycznych meczów w historii polskiego szczypiorniaka. Polacy byli wtedy rewelacją turnieju MŚ w Niemczech, a z Duńczykami zagrali o wejście do wielkiego finału. Do rozstrzygnięcia potrzeba było dwóch dogrywek, doskonałej postawy rezerwowego bramkarza Adama Malchera (35 proc. skuteczności) i Karola Bieleckiego (8 bramek). Po dwóch latach rywale dostali szansę na wielki rewanż, ale z niej nie skorzystali.
1 lutego 2009 roku biało-czerwoni ponownie zagrali z Danią na imprezie mistrzowskiej – tym razem zwycięstwo zapewniło im brązowy medal mundiali w Chorwacji. Podobnie jak dwa lata wcześniej, tak i teraz doskonałą partię rozgrywał Karol Bielecki. Zdobył 10 bramek, a nasza reprezentacja pokonała Duńczyków 31:23. Jednym z najlepszych zawodników tamtego spotkania był Bartłomiej Jaszka. Dopiero po meczu okazało się, że przez jego większą część grał… ze złamaną ręką.
Bardziej niż mecz o brąz z Danią zapamiętaliśmy jednak z tamtych mistrzostw spotkanie z Norwegią. Końcówka, po której w niejednym polskim domu odnotowano wstrząsy na poziomie przynajmniej kilku stopni w skali Richtera i która pozwoliła podopiecznym Bogdana Wenty zagrać w ogóle o medale.
Spotkanie o brązowy medal mistrzostw świata w Katarze, rozgrywanych w 2015 roku, miało nie mniejszą dramaturgię. Polacy walczyli wtedy nie tylko z Hiszpanami, ale również z sędziami, których otwarcie skrytykowali po przegranym półfinale z gospodarzami imprezy.
Mimo że przez kilka wcześniejszych lat mogliśmy przyzwyczaić się do szalonych meczów w wykonaniu reprezentacji Polski, pojedynek z Hiszpanią był z gatunku tych dla widzów o stalowych nerwach. Najpierw mordercza walka o doprowadzenie do dogrywki i rzut Michała Szyby równo z końcową syreną. A w samej dogrywce – wet za wet.