23 lutego 2001 roku to szczególna data w karierze Adama Małysza. Prawdopodobnie najlepszy sportowiec Polski pierwszej dekady XXI wieku zdobył wówczas pierwszy z czterech złotych medali mistrzostw świata w skokach narciarskich. Dokonał tego w Lahti, tym samym, w którym Kamil Stoch i spółka już za moment staną do walki o powtórzenie jego wyczynów.
Sezon narciarski 2000/01 był przełomem w karierze Adama Małysza. Jako nastolatek Polak sygnalizował wielkie możliwości. Potrafił stanąć na podium konkursów w Iron Mountain, Lahti i Falun, wygrać zawody Pucharu Świata w Oslo, a także skończyć dwa kolejne sezony w czołowej dziesiątce klasyfikacji generalnej PŚ (1995/96 – 7. miejsce, 1996/97 – 10. miejsce).
Kiedy mowa o zmarnowanych talentach piłkarskich, słyszymy od trenerów, że nawet ci najzdolniejsi nie potrafią często poradzić sobie z przejściem z wieku juniora do seniora i – rzuceni na głęboką wodę – giną w świecie poważnego futbolu na zawsze. Wydawało się, że ta sama przypadłość dotknęła Małysza. Trzy kolejne lata to był dla niego zmarnowany czas. Skoczek z Wisły rozważał nawet zakończenie sportowej kariery i powrót do wyuczonego zawodu dekarza. W następny sezon wszedł jednak z takim impetem, że myśli o porzuceniu sportu zniknęły na zawsze.
Małysz rozkręcał się z tygodnia na tydzień, by wystrzelić w czasie Turnieju Czterech Skoczni. Na inaugurację, w Oberstdorfie, był czwarty. Potem zajął trzecie miejsce w noworocznym konkursie w Ga-Pa. W dwóch pozostałych – w Innsbrucku oraz Bischofshofen – Małysz zmiażdżył rywali, uzyskując w obu kilkadziesiąt punktów przewagi, wygrywając w cuglach cały turniej i bijąc rekordy. Podczas TCS 2000/2001 zwyciężył z przewagą ponad 100 punktów nad drugim zawodnikiem jako pierwszy i do tej pory jedyny skoczek w historii. Jako pierwszy zebrał też ponad 1000 pkt. w czterech konkursach i wygrał kwalifikacje do każdego z nich. To był dopiero początek wielkiego skakania w tym sezonie. Małysz wygrywał kolejne konkursy. Do mistrzostw świata w Lahti przystępował w plastronie lidera klasyfikacji generalnej i jako faworyt do złotych medali.
Na dużej skoczni musiał jednak zadowolić się srebrem, bo rewelacyjną formę zaprezentował jego największy konkurent – Niemiec Martin Schmitt, który w drugiej serii pobił rekord skoczni, wyprzedzając prowadzącego po pierwszej serii Polaka. Rewanż na skoczni normalnej, który odbył się dokładnie 16 lat temu, zaczął się znacznie gorzej. Tym razem na czele stawki znajdował się Schmitt, z dość dużą, jak na standardy normalnej skoczni, przewagą sześciu punktów nad Małyszem. – Pomyślałem, że na dużej to Martin czekał na mój skok i wygrał. Teraz to ja będę czekał i wygram – opowiadał później Małysz, który w drugiej serii poszybował na odległość 98 m i wywalczył pierwszy z czterech złotych medali mistrzostw świata w swojej karierze. Schmitt zepsuł skok, więc tym razem to on musiał zadowolić się drugim miejscem.
Dlaczego o tym przypominamy? Bo już za moment Lahti znów będzie stolicą narciarstwa klasycznego i ugości najlepszych skoczków świata podczas mistrzostw globu. I ponownie to reprezentant Polski będzie wielkim faworytem. W buty Małysza, nie pierwszy raz zresztą, wejdzie Kamil Stoch, który w ostatnich tygodniach prezentował świetną formę i znajduje się na czele klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
Stoch ma już w dorobku złoty medal MŚ z Val di Fiemme 2013, więc w odróżnieniu od Małysza zdobywającego swoje pierwsze krążki w sezonie 2000/01, to dla niego nie pierwszyzna. Ponadto nie jest tak osamotniony w reprezentacji Polski, ponieważ cała drużyna pod wodzą Austriaka Stefana Horngachera spisuje się w tym sezonie świetnie i jest jednym z murowanych kandydatów do medalu. W ostatnich tygodniach z formą wystrzelił też Maciej Kot, który wygrał dwa konkursy Pucharu Świata. Wygląda więc na to, że w Lahti przynajmniej na skoczni polskim kibicom nie zabraknie wielkich emocji.