Wyrolkowany!

+3
2017-05-21

Stało się! W końcu nadszedł upragniony maj, a wraz z majem majówka, piękna słoneczna pogoda oraz tradycyjne polskie weekendowe grillowanie. Ale mi osobiście maj kojarzy się zupełnie z czymś innym, bo z „rolkowaniem”. Dziwne? Ale prawdziwe i już śpieszę z wyjaśnieniami.

Równo rok temu kupiłem sobie rolki. Pomyślałem wtedy „A co mi tam! Kupię – stać mnie przecież. To musi być fajne… tak jeździć i jeździć, czuć słoneczko na twarzy, wiatr we włosach… i tfu! Robaki w ustach”.
Do tamtej pory z lekką dozą zazdrości (i zachwytu!) patrzyłem na atrakcyjne i atrakcyjnie ubrane młode kobiety, śmigające na rolkach po okolicznych ścieżkach rekreacyjnych oraz na „człapiących” za nimi partnerami. Też chciałem tak „człapać” przy mojej kobiecie!
Największa skarbnica wiedzy (czytaj) Internet otworzył wtenczas przede mną swoje mądrości; łożyska, wyspecjalizowane firmy, hamulce, wielkość i twardość kółek, trzymanie oraz sreptytryliard innych pojęć, które brzmiały bardziej jak zaklęcia ze świata Harry Pottera aniżeli porządne kompendium. Niemniej zanurzony w tym bogactwie informacji kupiłem swoje pierwsze, wypasione rolki – nie mając zupełnie pojęcia cóż czynię!
Słyszałem ostatnio w Internecie poradę jakoby na starcie nie kupować drogich rolek. I wiecie co? Pan, który to dumnie orzekał z ekranu mojego monitora miał 100% rację! Przekonałem się o tym gdy zakupiłem własne rolki ze średniej półki za ok. 500 zł z łożyskami SG5 – nie mylić z kryptonimem operacyjnym pewnego kultowego serialu s–f o podróżach Gwiezdnymi Wrotami!
Co się z tym wiązało? Na pewno kilka wyjątkowo bolesnych upadków! Pomimo zapewnień producenta, że jest to sprzęt dla początkujących, uwierzcie – rolki uzbrojone w SG5 (niby lepsza/szybsza klasa łożysk) oraz większe kółka nie były najlepszym wyborem dla nowicjusza. Chyba, że ma się pod ręką bałwanka do asekuracji z wbudowanym zestawem poduszek powietrznych. Na szczęście miałem bardzo gibką pomocnicę.
Pokrótce okazało się, że dość szybko złapałem bakcyla – ale zapomnijcie o samodzielnej jeździe, co to, to nie! Trzeba mnie było trzymać cały czas za rączkę, żebym nie zaliczył kolejnej gleby (a po kilku zachwiejkach i upadkach, wiszące nade mną widmo kolejnej „ały” skutecznie zniechęciły mnie do dalszych, samodzielnych prób).
Minął maj, minęło lato i przyszła zima zaś rolki zamieniłem na łyżwy. Jeżdżąc na stalowych płozach nabrałem pewności siebie do tego stopnia, że zacząłem nawet z okolicznymi chłopakami grać w hokeja. Ależ to była rzeźnia!
Wracając do rolek. Sami dobrze wiecie, jak fatalna pogoda jeszcze do niedawna nam towarzyszyła. Nie zważając jednak na wczesnowiosenną aurę, a podbudowany umiejętnościami nabytymi podczas zimy, postanowiłem spróbować samodzielnej jazdy. Spakowałem rolki, bidon i ochraniacze do ASG (które nabyłem po kilku baaaardzo bolesnych upadkach na lodowisku) do specjalnej torby na łyżwy/rolki i ochoczo ruszyłem na asfalt.
Ależ to była jazda! Drętwa, bo drętwa, ale jazda! Jechałem sam, bez podtrzymywania. Choć bliżej temu było do wspomnianego wcześniej „człapania„. Wyprzedzające mnie ślimaki początkowo wprawiły mnie w lekkie poczucie irytacji... nic to jednak! Jechałem, sam, niezależny. Normalnie „Born to be wild„.
Niestety! Moja droga poprowadziła z górki prosto na bardzo ruchliwą jezdnie. Wtedy pojawiło się pytanie z gatunku szekspirowskiego „To be or not to be”, czyli gleba albo wjazd na krajową S3... zgadnijcie, co wybrałem.
Od tego momentu ponownie zawiesiłem rolki na kołku, obrażony na te przeklęte SG5 i zbyt duże kółka. Co mnie w ogóle podkusiło, żeby kupować rolki za 500 zł! Trzeba było sobie kupić za 150 – najlepiej różowe, żeby pasowały do mego dziewczyńskiego stylu jazdy. Foch na rolki jak stąd do Gorzowa! Bo, dla przypomnienia, jesteśmy w Zielonej Górze.
A potem przyszedł maj i zaświeciło słońce. Dosłownie i w przenośni. Ulegając namowom mojej narzeczonej, ruszyliśmy wspólnie na majówkowe rolkowanie – sami rozumiecie mości panowie, że kobiecie w opresji (i represjom z tym związanym) się nie odmawia.
Ależ wtedy marudziłem; że nie lubię jeździć na rolkach, że to głupie jest, że łyżwy są dużo fajniejsze. Jedynym plusem, który ratował sytuację była dostojna jazda mojej partnerki. Legginsy rządzą!
Wiecie, kiedy wszystko się zmieniło, a nerwy ustąpiły niemałej fascynacji? Wraz z momentem zakupienia kompletu ochraniaczy typowo pod jazdę na rolkach (dotychczas używałem ochraniaczy do ASG/paintballa, które raczej średnio się sprawdzały). To było to! Istny strzał w dziesiątkę!
Do tamtej pory cały czas coś mnie blokowało. Wiecie, co to było? Strach. Zwykły strach, odbierający mi pewność ruchu. Pokonałem go uzbrajając się w ochraniacze wsuwane na dłonie. Sama świadomość, że jestem chroniony przez te „skorupki” sprawiła, iż poczułem się dużo pewniej. Teraz pozwalałem sobie na coraz bardziej odważną i szybsza jazdę oraz próbuję robić różne ewolucje. Wypuszczam się też na coraz dalsze trasy (także, gdy wiodą z dość ostrej górki ku paszczy lwa – czyli drodze z pierwszeństwem przejazdu). Niby mała rzecz, a cieszy.
Ochraniacze na dłonie przydają się jeszcze z jednego powodu. Gdy wyjeżdżam z domu od razu trafiam na brukowany chodnik i górkę, więc aby zwolnić muszę wjechać z impetem na drewniany słup, naszpikowany skoblami i gwoździkami po zerwanych ogłoszeniach. Ała. Alternatywą jest włączenie się na pełnym gazie do ruchu na drogę z pierwszeństwem przejazdu. Sami więc rozumiecie, że wolę zatrzymać się na słupie, niż na masce nadjeżdżającego auta.
Obecnie jestem na etapie nauki hamowania. Już widzę Wasze kpiące uśmieszki. „Jeździ na rolkach po mieście, a nie umie hamować? Idiota, czy co?”.
Prawda jest taka, że samo hamowanie na prostej drodze to sprawa względnie prosta, lecz gdy pojawia się górka, a z naprzeciwka i z tyłu jedzie rozpędzony samochód, to uwierzcie – trzeba zachować zimną krewi i RÓWNOWAGĘ! A to przychodzi dopiero z systematycznym treningiem.
Poznałem do tej pory cztery sposoby hamowania: T–stop (jeszcze z lodowiska), hamulcem tylnim (z przerzuceniem ciężaru ciała na nogę postawną), pługiem – czyli przez stworzenie stopami litery V. Ewentualnie można użyć czwartej metody hamowania po „arabsku” tj. „na tyłek i po piasku”, ale ją polecam tylko średnio–zaawansowanym wojownikom szos.
Kto wie, może za rok, gdy nadejdzie maj, będę robił na asfalcie tulupy i potrójne axle, a po wszystkim lądował telemarkiem i popijał przy tym oranżadę!?
Rolki, rolki, roleczki – fantastyczna alternatywa dla biegania i roweru. Zgoda, czasem bywa bolesna. Szczególnie dla tylnej części ciała i kolan (wynik specyfiki tego sportu), ale z czasem wszystko się upłynnia. Ba! To uzależnia! Teraz nie wyobrażam sobie wieczoru bez przejechania tych kilku kilometrów po zwalniającym tętno mieście. Jest to też fajny sposób na ożywienie partnerstwa, lekko uśpionego wieloletnią monotonią. Więc nie zastanawiaj się, bo też możesz wskoczyć w buty na kółkach, zamiast podziwiać śmigające po ścieżkach „wyścigówki„. Zrób niespodziankę swojej partnerce / swojemu partnerowi i zaproś go na rolki! A Twoje dziecko jak się ucieszy, gdy mamusia będzie dumnie śmigać tuż obok niego!?
Wczoraj, gdy pod wieczór jeździłem z moją narzeczoną na rolkach, zakrzyknęła ku nam z chodnika pewna rozentuzjazmowana na oko dwudziestokilkulatka: „Ależ zazdroszczę wam tej umiejętności”. „Ale to wcale nie takie trudne, a naprawdę warto!”, zripostowałem bez chwili namysłu. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że w mniejszych miejscowościach (jak ta, w której mieszkam) rolki są domeną dzieci, zaś gdy przemierzamy miasto wzdłuż i wszerz stanowimy nie lada atrakcję dla miejscowych prześmiewców.
Może przyszła pora, aby to zmienić i oddać się nowemu, bo często jest tak, że nowe jest po stokroć lepsze niż stare? Wszak do odważnych świat należy! Rolki dla dorosłych!
To co? Spróbujesz? Naprawdę warto!


Ps. Wiedzieliście, że nazwa rolki pochodzi od imienia Rollo – księcia Normandii, brata Króla Ragnara, który był największym fanem kauczukowych kółek w całej średniowiecznej Skandynawii? Inna wersja mitu głosi, iż został on po prostu przez swego brata wyRollowany… i tak mu już zostało.
Lepiej nie powtarzaj tego newsa pani od historii, bo najprawdopodobniej nie zgodzi się z tym wariantem dziejów minionych. Widocznie woli rower!
Na koniec sprostowanie dla wszystkich wyrolkowanych maniaków – jeśli w powyższym tekście popełniłem jakieś zrollowanie, to zapraszam do skorygowania błędów i ewentualnych uwag w komentarzach. Wszak człowiek uczy się przez całe życie!  
Tymczasem do zobaczenia na asfaltowym szlaku maniacy czterech kółek… tych kauczukowych rzecz jasna!

Daj nam znać, czy artykuł Ci się spodobał
+3
Jeśli tak, pokaż go swoim znajomym!

tagi: rolki
WRÓĆ

SPRAWDŹ W NASZYM SKLEPIE