Swimrun, czyli sport, który powstał w... barze

+2
2017-09-08

Przyjęło się, że napompowani testosteronem faceci plus alkohol to niezbyt dobrana para. Tym razem z tego połączenia urodziło się coś wielce pozytywnego. Mowa tu o „swimrun” – ekstremalnej dyscyplinie sportu, która zdobywa coraz większą popularność na świecie.


Wszystko zaczęło się w 2002 roku, późnym wieczorem w pewnym skandynawskim barze. Andreas Malm, właściciel zakładu mechanicznego w szwedzkiej miejscowości Uto, zaproponował pozostałym biesiadnikom zakład – i to wyjątkowo szalony – kto pierwszy dotrze do oddalonego o 75 km hotelu na wyspie Sandham – wygrywa. Do celu trzeba było dotrzeć pokonując w pław i biegiem trasę wiodącą przez ponad 20 wysepek Archipelagu Sztokholmskiego – w sumie 10 km wodą i 65 km lądem. Ale przecież ze „szwagrem nie takie rzeczy”.

Wygraną w owym zakładzie było oczywiście wywindowanie do granic możliwości EGO zwycięzców, ale również następna kolejka alkoholu, kolacja i nocleg w hotelu na wyspie Sandham. Szwedzi, jak to Szwedzi, nie lubią zwlekać z podejmowanymi decyzjami toteż już następnego ranka na linii startu stanęły dwa zespoły. Po drodze śmiałkowie mijali trzy bary. Ci, którzy meldowali się w barze jako pierwsi, jedli i pili na koszt goniących ich. Ot, taka wesoła zabawa dzień po balandze – pomysłowości oraz odwagi podchmielonym Szwedom nie można odmówić!

Ponad 24 godziny później na mecie pojawili się zawodnicy, którzy byli tak zmęczeni, że nie byli w stanie świętować swojego zwycięstwa! Nic dziwnego. Żeby dotrzeć na miejsce uczestnicy musieli pokonać trasę naprzemiennie biegnąc i płynąc, zostawiając po drodze ponad 20 wysp, płynąc łącznie ponad 10 km, a to wszytko w temperaturze poniżej 15 stopni Celsiusza! Warunki na odcinkach biegowych też nie była sielankowe – dzika, dziewicza przyroda, długie podbiegi i skały. A przecież kilkanaście godzin wcześniej panowie wlewali w siebie alkohol, co nigdy nie sprzyja wydolności. Wikińska krew jednak nadal pozostaje żywa – Ragnar byłby dumny ze swoich potomków! W 2006 roku Michael Lemmel i Mats Skott poprosili o zgodę na zorganizowanie komercjalnego wyścigu na tych samych zasadach. Dystans pozostał niezmieniony, trasa została jednak odwrócona – Sandham start, Uto meta. Wtedy też zawody zyskały swoją nazwę „Ö till Ö” czyli „od wyspy do wyspy”.

W swimrunie naczelną zasadą jest udział zawodników w parach, której członkowie nie mogą rozdzielać się na odległość większą niż 10 m. Podyktowane jest to względami bezpieczeństwa. Wiele drużyn startuje połączonych cienkim holem, który ma zminimalizować różnice sił między partnerami na poszczególnych etapach. W swimrunie najważniejsza jest ciągła współpraca! W tej jakże szalonej dyscyplinie sportu bieg w czepku, okularkach i piance jest tak samo naturalny jak pływanie w butach. Dozwolone natomiast jest korzystanie z bojek wypornościowych i łapek pływackich. Ułatwienie ma na celu odciążenie zmęczonych nóg, gdyż trasy biegowe wielu swimrunów poprowadzone są górskimi szlakami, cechującymi się znaczącymi przewyższeniami.

Po 14 latach od pierwszego startu zawody organizowane są już w 17 państwach, a listy startowe zamykane są najczęściej w kilka godzin po rozpoczęciu zapisów. W zeszłym roku dyscyplina przywędrowała do Polski. Czyli mówiąc krótko – zaczęło się! A przecież Polak po dwóch głębszych potrafi nie gorzej niż Szwed…

 

Daj nam znać, czy artykuł Ci się spodobał
+2
Jeśli tak, pokaż go swoim znajomym!

tagi: swimrun
WRÓĆ