Durant bije Jamesa, Warriors z mistrzostwem!

+9
2017-06-13

Fot.: Facebook Golden State Warriors

Finały NBA zapowiadały się niezwykle ekscytująco, spotkały się bowiem dwa piekielnie mocne zespoły. Z tego zderzenia potęg Wschodu i Zachodu bez szwanku wyszli Golden State Warriors, którzy popisali się niesamowitym wynikiem i w całych play-offach przegrali tylko jeden mecz. Bilans 16-1 musi budzić podziw nawet u najbardziej zajadłych krytyków Wojowników. Za to prężący muskuły w poprzednich rundach Cleveland Cavaliers zostali pobici niemiłosiernie, a wynik 1-4 rywalizacji z wielkim wrogiem to dla nich prawdziwie bolesna lekcja.

To były zaskakująco jednostronne Finały, w czasie których GSW doskonale uwydatnili swoje przewagi nad wielkim rywalami ze stanu Ohio. Kluczowe okazało się dla nich… lato, kiedy ściągnęli do siebie Kevina Duranta. Szukający swojego pierwszego mistrzowskiego pierścienia KD w decydujących meczach wziął zespół na swoje chude barki i zaprowadził na szczyt. Przed rokiem pozostający bez odpowiedzi LeBron James utarł nosa aroganckim Warriors i zgarnął tytuł dla Cavs, ci jednak szybko wyciągnęli wnioski i wskutek roszad personalnych wymienili często bezproduktywnego Harrisona Barnesa właśnie na Duranta. Efekt? Piorunujący. Tytuł wraca do Oakland, a KD został MVP Finałów. 29-latek zaliczył znakomitą serię finałową, w której średnio zapewniał swoim partnerom ponad 32,2 punktu przy skuteczności niewiele poniżej 60% (!), 8,4 zbiórki i 5,4 asysty.

Warto też wspomnieć o vis-à-vis Duranta, LeBronie który niemal wychodził z siebie (średnie na poziomie triple-double – pierwszy taki wyczyn w historii), aby obronić mistrzostwo dla Cleveland. Do gry na poważnie włączyli się też Kevin Love i Kyrie Irving, jednak było to zbyt mało dla znakomicie zbilansowanych i bardzo rozpędzonych Wojowników. Durant z pewnością był bohaterem i słychać już nawet głosy ekspertów, że to on „przejmie” ligę po LeBronie, że właśnie nadszedł jego czas. Czy tak się stanie? Zobaczymy. Pewnym możemy być tylko tego, że James tak łatwo tronu nie odda. Wracając już jednak do samych Finałów, to obok KD fani Warriors jak zawsze mogli liczyć na niezrównanego Stepha Curry’ego, oddanego sprawie Andre Iguodalę, zawziętego Draymonda Greena i wyrachowanego Klaya Thompsona. Do tego cała koalicja graczy drugoplanowych dawała niezbędne wsparcie swoim liderom, zapewniając przy tym doskonałą płynność gry.

Dominację Warriors w tegorocznych Finałach najlepiej obrazują statystyki. Gracze Steve’a Kerra byli lepsi w skuteczności rzutów za dwa i za trzy, lepiej zbierali, więcej rzutów blokowali, a także grali bardziej zespołowo. Dwa pierwsze mecze wygrali oni łatwo. Jak na finały – zbyt łatwo. Kawalerzyści odgrażali się jednak, że na własnej ziemi już tak tanio skóry nie sprzedadzą i słowa dotrzymali. Nawet na 3 minuty przed końcem trzeciego meczu prowadzili, jednak fatalna końcówka w ich wykonaniu przekreśliła cały wcześniejszy wysiłek i po raz trzeci schodzili do szatni jako przegrani. Jasnym było, że tylko cud może ich uratować, ponieważ jeszcze nikt w historii nie odbił się od wyniku 0-3.

Cudu jednak nie było. Co prawda w czwartym meczu Cavs wspięli się na wyżyny, wbili Wojownikom 24 (!) trójki, co jest rekordem w historii Finałów i wyraźnie wygrali, przedłużając swoje szanse na dokonanie niemożliwego. Jednak Warriors szybko wybili im z głowy zapędy do dalszej walki, bowiem po powrocie do Oracle Arena, w meczu numer pięć wrócili do swojego najwyższego poziomu i przypieczętowali tytuł wygrywając całą serię 4-1. Piąta bitwa była popisem duetu Durant–Curry. Pierwszy z nich zaaplikował rywalom 39 punktów (w tym 5/7 zza łuku), zebrał 7 piłek i rozdał 5 asyst, a Steph mógł pochwalić się linijką statystyczną na poziomie 34-6-10. Rozstrzygającą okazała się być kwarta numer dwa, którą Warriors wygrali 15 oczkami, przeganiając tym samym prowadzących po pierwszej odsłonie Kawalerzystów i mimo nieustannych nacisków z ich strony, do końca kontrolowali przebieg boiskowych wydarzeń.

Jakie były Finały w tym roku? Jeśli chodzi o poziom sportowy, atrakcyjność i widowiskowość to na pewno obydwa zespoły zaprezentowały wręcz kosmiczną jakość gry, a po popisach indywidualnych niektórych zawodników nie raz i nie dwa trzeba było zbierać szczękę z podłogi. Natomiast jeśli chodzi o emocje, to szczególnie neutralni kibice basketu mogą czuć lekki niedosyt, wszak zawsze szkoda kiedy tak wspaniałe koszykarskie święto kończy się tak szybko. Cóż, na pocieszenie pozostaje fakt, że już za rok kolejne Finały, a teraz byle do listopada, bo wtedy ruszy kolejny sezon najlepszej ligi świata.

Fot.: Facebook NBA

Wyniki poszczególnych meczów:
Mecz 1. GSW 113 – Cavs 91
Mecz 2. GSW 132 – Cavs 113
Mecz 3. Cavs 113 – GSW 118
Mecz 4. Cavs 137 – GSW 113
Mecz 5. GSW 129 – Cavs 120

Daj nam znać, czy artykuł Ci się spodobał
+9
Jeśli tak, pokaż go swoim znajomym!

tagi: NBA finały Golden State Warriors Cleveland Cavaliers Kevin Durant LeBron James Stephen Curry Kyerie Irving
WRÓĆ

SPRAWDŹ W NASZYM SKLEPIE