Zwolenników politycznego oponenta nazwał fiutami. Sam siebie – Jezusem Chrystusem. Opowiadał dowcipy o Holokauście, wikłał się w skandale korupcyjne i obyczajowe, a jako medialny magnat wierzył w ideę, że jeśli czegoś nie ma w telewizji, to nie istnieje. AC Milan stał się jego ukochanym dzieckiem, które wprowadził w dorosłość w niepowtarzalnym stylu. Zrewolucjonizował rynek piłkarskich praw telewizyjnych, zaszczepił na San Siro biznesowego ducha nowoczesności i stworzył coś więcej niż tylko pierwowzór Galacticos i monstrum do wygrywania trofeów. Silvio Berlusconi stworzył pierwszą markę we współczesnym futbolu.
Fot. acmilan.com
8 lipca 1986 roku. Na miejskim stadionie Arena Civica nie ma wolnego miejsca. Dziesięć tysięcy kibiców AC Milan, których nie odstrasza nawet rzęsisty deszcz, słucha „Cwału Walkirii” Ryszarda Wagnera. Tłum spogląda w niebo, na którym pojawiają się trzy helikoptery. W tej surrealistycznej otoczce, w zaadaptowanej na potrzeby chwili wersji „Czasu Apokalipsy”, nadlatuje zbawca ze swoją świtą. Facet, który ma przywrócić AC Milan na należne mu miejsce. Najpierw pokazuje się kapitan Franco Baresi. Potem – dyrektorzy i trenerzy. Na końcu wysiada on. Nowy właściciel. Człowiek, który kupił przed chwilą klub z wielkimi tradycjami, lecz pogrążony w marazmie i długach. – Jestem miliarderem, ale nie różnię się od żadnego z was – przekonuje kibiców Berlusconi, dzierżąc w dłoni mikrofon. – Chcę zobaczyć powrót spektaklu. Wierzę, że piłka nożna jest prostą grą.
W ten sposób zaczyna się era Berlusconiego, która – z przerwami – potrwa 31 lat. Era pełna wzlotów i upadków. Czas skandali, ale i wielkich piłkarskich sukcesów we Włoszech i w Europie. Okres tworzenia mocarstwa, które w ostatnich latach – kiedy związek miliardera z Milanem stanie się męczący dla obu stron – pozostanie wyłącznie przyjemnym wspomnieniem.
BRODZENIE W BYLEJAKOŚCI I RZĄDY ROLNIKA
Na początku lat 80. klub nie wyglądał najlepiej. Zanim na San Siro trafił Marco van Basten, w ataku występował Mark Hateley. Przed Ruudem Gullitem kibice oglądali Raya Wilkinsa. Wreszcie przed Berlusconim na fotelu prezesa klubu zasiadał Giuseppe Farina, zwany mało pieszczotliwie „rolnikiem” (Il Agricoltore), który nie miał dość pieniędzy i charyzmy do prowadzenia tak prestiżowego klubu. Mimo że był to czas stagnacji, wcześniej działo się w stolicy Lombardii znacznie gorzej. W 1980 roku Włoski Trybunał Sportowy zdegradował AC Milan oraz Lazio Rzym do Serie B za udział w „czarnym totku” (Totonero). W aferę z ustawianiem meczów umoczony po pachy był m.in. prezydent Milanu Felice Colombo, na którego nałożono dożywotnią dyskwalifikację. Rok wcześniej Rossoneri zdobyli dziesiąte scudetto w historii, lecz zamiast spodziewanej dumy z prawa do noszenia złotej gwiazdy nad klubowym herbem, pojawił się wstyd. I pierwszy sezon od momentu powstania, spędzony w Serie B.
Fot. twb22.blogspot.com
Wprawdzie zesłanie nie trwało długo – Milan wrócił do elity już przy pierwszej okazji po karnej degradacji – ale jako beniaminek walczył o utrzymanie. Bezskutecznie. Drugi raz w ciągu zaledwie trzech lat kibice musieli pogodzić się z występami ukochanego zespołu na zapleczu ekstraklasy. Po dwunastu miesiącach znów zameldował się w Serie A, a potem osiadł na mieliźnie. Czyli w środku tabeli (zajmując kolejno ósme, piąte i siódme miejsce). Niby nie najgorzej, zwłaszcza po huśtawce nastrojów, jaką jeszcze przed momentem przeżywali kibice, jednak większość tęskniła za latami świetności. Zamiast względnej stabilności i czekania na Godota, pragnęła nieprzewidywalnego. I dostała, bo o Berlusconim można mówić i pisać niemal wyłącznie w takich kategoriach.
Plotki o kupnie Milanu przez Berlusconiego pojawiły się już w 1985 roku. Drużyna pod wodzą byłego milanisty, Szweda Nilsa Liedholma, grała coraz lepiej, ale poza boiskiem panował totalny bałagan. Farina obiecywał wiele, ale co z tego, skoro obietnice okazały się wydumane względem jego finansowych możliwości. Piłkarze czekali na wynagrodzenia, a prezes Manchesteru United Martin Edwards nie mógł doprosić się 600 tys. funtów, które Milan był winien za transfer Wilkinsa. Widmo bankructwa zmusiło Farinę do decyzji, którą ogłosił w grudniu 1985: tak, to mój koniec w Milanie, klub jest na sprzedaż.
PANIE I PANOWIE, NADCHODZI ALIGATOR!
Urodzony w 1936 roku w Mediolanie biznesmen dał się poznać Włochom już na przełomie lat 70. i 80., kiedy jego spółka holdingowa Fininvest zaczęła zarabiać pieniądze na rozwijającym się rynku telewizji kablowej. Berlusconi doskonale czuł media i potrzeby rodaków. Nudne programy publicystyczne zastąpił rozrywką. Zamiast gadających głów dał Włochom piękne prezenterki, które miały co prawda niewiele do powiedzenia, ale prezentowały się nienagannie. Ramówkę wypełnił serialami typu „Dynastia” dla niezbyt wysublimowanej widowni i teleturniejami, w których za główne gwiazdy robiły półnagie kobiety. W 1984 roku trzymał już w rękach trzy ogólnokrajowe stacje, a po dwóch kolejnych latach został właścicielem Milanu. Moment, w którym kupił klub, nie wziął się z przypadku.
Zanim doszło do transakcji, jego prawnicy sprawdzili stan klubowego konta. Byli zszokowani. W ciągu trzech lat zadłużenie wzrosło trzykrotnie, a finansami zainteresowała się krajowa policja, która podejrzewała Farinę o lewe interesy i wyprowadzanie pieniędzy z klubowego skarbca na boku. Farina opuścił Włochy, zostawiając długi 71-letniemu Rosario Lo Verde. W tym czasie Berlusconi spokojnie siedział w fotelu, czekając na odpowiedni moment, by kupić klub jak najtaniej.
Na trybunie Curva Sud, czyli w domu ultrasów, pojawiały się transparenty: „Silvio, Milan Cię kocha”, „Silvio, zbaw nas od tego wstydu” czy „Silvio, pozbądź się złodziei”. Berlusconi wyłożył w końcu na stół 40 milionów lirów i 10 lutego 1986 roku podpisał oficjalną umowę, dzięki której mógł zostać dwudziestym prezydentem AC Milan. Kibice, którzy widzieli w nim natychmiastowego zbawcę, właściwie się nie pomylili.
Fot. magliarossonera.it
Nowy prezydent wszedł bowiem do piłki razem z drzwiami i oknami. W takim samym stylu, w jakim zwykł później prowadzić swoje kampanie polityczne. Z tego powodu lewica okrzyknęła go swego czasu „aligatorem”, co Berlusconiemu tak się spodobało, że podczas jednego z publicznych wystąpień przywitał się z audytorium słowami: – Panie i panowie, nadchodzi aligator!
Po przekroczeniu progu wielkiego futbolu szybko zadał kłam powiedzeniu, że pieniądze nie grają. Owszem, w przypadku Milanu grały, i to tak, że można było cmokać z zachwytu. Konkurencja podnosiła z kolei larum, że Berlusconi zepsuje rynek transferowy. – Po latach zawirowań i walki o byt, piłkarzom się to podobało – mówi Franco Baresi, legendarny obrońca i wychowanek, który w klubie z San Siro spędził całą karierę. – Naprawdę czuliśmy, że to facet, który zamierzał zmienić aktualny stan rzeczy. Że będzie w stanie wznieść nas ponownie na konkurencyjny poziom nie tylko we Włoszech, ale w całej Europie.
Latem 1987 i 1988 roku dokonał wzmocnień, których Milanowi zazdrościła cała Europa i które zbudowały fundament pod wielkie triumfy. Marco van Basten. Ruud Gullit. Frank Rijkaard. Holenderskie trio, które w swoim DNA miało futbol totalny zaszczepiony przez jego twórcę i największego wyznawcę, Johana Cruyffa. Bo Berlusconi od początku chciał nie tylko wygrywać. Chciał to robić w niepowtarzalnym stylu, czyniąc z piłki nożnej przedstawienie i rozrywkę przez wielkie R. Żadnego catenaccio. Pod jego rządami klubowa kultura uległa całkowitej przemianie.
Berlusconi – jak mało kto w tamtym czasie – widział nadchodzącą komercjalizację i erę mediów, które sam zresztą tworzył. Działał trochę niczym wizjoner, który wiedział znacznie wcześniej niż inni, że piłka nożna stanie się za moment niezwykle dochodowym biznesem. – Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj – Baresi wspomina opisaną na wstępie prezentację z dźwiękami Wagnera w tle. – To nie był zwykły przelot helikopterem, bardziej uczucie, że następuje wielka zmiana. Że sprawy nie będą już takie same.
Magiczne trio z Holandii w barwach AC Milan (od lewej): Frank Rijkaard, Marco van Basten i Ruud Gullit (fot. Pinterest)
Tego samego lata, kiedy oficjalnie zaprezentował się jako nowy właściciel AC Milan, Berlusconi rozpoczął medialną ofensywę na kanałach Fininvest. Oczywiście siebie obsadził w roli głównej. W reklamach kręconych z rozmachem przekonywał telewidzów, że w każdą niedzielę chce dać kibicom mały prezent, z błękitem nieba, zieloną trawą oraz czerwono-czarną odsłoną nowego AC Milan. Fani pokochali go od pierwszego wejrzenia. Zanim ruszył nowy sezon, klub sprzedał 60 000 karnetów. Absolutny rekord w jego dziejach.
Milan prowadzony przez Liedholma wszedł jednak w rozgrywki nie tak, jak się spodziewano. Kiedy wśród kibiców odżył duch niepokoju, do gry wkroczył Berlusconi. Zwolnił Szweda, zastępując go tymczasowo młodziutkim Fabio Capello, człowiekiem z Mediolanu, który – jak określił go dziennik La Repubblica – „ubierał się nawet jak Berlusconi”. Stało się też jasne, że dni niektórych piłkarzy w stolicy Lombardii są policzone. Milan już w połowie sezonu 1986/87 prowadził rozmowy z van Bastenem i Gullitem, więc do odstrzału przygotowano m.in. Marka Hateleya. Angielski napastnik, który przeniósł się kilka miesięcy później do AS Monaco, wypalił wtedy w rozmowie z włoskimi dziennikarzami: – Co ma van Basten, czego ja nie mam, poza tempem?
Śladami swojego rodaka poszedł Ray Wilkins, który opuścił AC Milan na rzecz PSG, a w czerwono-czarnej części Mediolanu zapanowała era Holendrów, których prowadził Arrigo Sacchi. W sezonie 1987/88 Berlusconi mógł świętować pierwszy w swojej erze tytuł mistrzowski. Milan miał w swoich szeregach kolejnego zdobywcę Złotej Piłki – w 1987 roku nagrodę zgarnął Ruud Gullit, w 1988 – Marco van Basten. Tuż za nim uplasowali się Gullit i Rijkaard, który na San Siro trafił rok później niż jego dwóch wybitnych rodaków. Jeśli ktoś sądził, że mediolańczycy dotknęli sufitu, grubo się pomylił, bo kolejny rok przyniósł wielki triumf na Starym Kontynencie.
W półfinale Pucharu Europy AC Milan upokorzył Real Madryt, wygrywając rewanż na San Siro 5:0 (na Santiago Bernabeu padł remis 1:1). W finale na Camp Nou przejechał się 4:0 po Steaua Bukareszt. Wisienką na torcie był kolejny plebiscyt France Football na najlepszego piłkarza świata. Drugi raz z rzędu statuetkę zgarnął van Basten. Drugi raz z rzędu – i było to wydarzenie bez precedensu – całe podium zajęli piłkarze AC Milan. Gullita podmienił Baresi, a trzeci znów był Rijkaard. Do pełni szczęścia zabrakło jedynie obrony tytułu w kraju. Tym razem mistrzem Włoch – i był to swoisty policzek wymierzony Rossonerim – został Inter, który wyprzedził Napoli. Triumfator Pucharu Europy zajął trzecie miejsce.
Silvio Berlusconi (trzeci z prawej) w towarzystwie Arrigo Sacchiego (drugi z lewej) i najlepszych zawodników AC Milan z Pucharem Europy (fot. static.dagospia.com)
W kolejnym sezonie obronił miano najlepszej drużyny Starego Kontynentu (1:0 w finale PE z Benfiką), dołożył pierwszy w historii triumf w Superpucharze Europy i drugi raz zdobył Puchar Interkontynentalny. Znów nie udało się za to wygrać w lidze, a tym razem na przeszkodzie stanął genialny Diego Maradona prowadzący do triumfu Napoli. Era Berlusconiego rozkręciła się w każdym razie na dobre. Pierwsze, bardzo tłuste lata były zapowiedzią kolejnych, które obfitowały w sukcesy na arenie krajowej i międzynarodowej. Być może jednak największe triumfy kontrowersyjny miliarder święcił poza boiskiem. Bo Berlusconi stworzył coś więcej niż monstrum do wygrywania trofeów. Stworzył pierwszą markę we współczesnym futbolu.
PIENIĄDZE SILVIO NIE LUBIŁY CISZY
Właściciel medialnego imperium nie krył się z tym zamiarem właściwie od początku. Na konferencji prasowej, zaledwie kilka dni po zakupie klubu, zgromadzonym dziennikarzom oświadczył: – Milan jest zespołem, ale jest również produktem na sprzedaż. Czymś, co można zaoferować na rynku.
O ile kibice Milanu nie widzieli w tym nic złego, o tyle dla reszty kraju wiadomość była odrobinę szokująca. Różnicę w charakterze zarządzania klubem przez Berlusconiego a pozostałymi utytułowanymi zespołami łatwo dostrzec na przykładzie Juventusu, prowadzonego w patriarchalnym, tradycyjnym stylu przez rodzinę Agnellich. Właściciele Fiata woleli zarządzać „Starą Damą” z – nomen omen – tylnego siedzenia. Nie afiszowali się tak mocno ze swoim biznesowym dorobkiem i ogromnymi wpływami, wyznając zasadę, że pieniądze lubią ciszę. Natura Berlusconiego była inna.
W porównaniu do Juve, AC Milan był jak kolorowy ptak, postępowy i nowoczesny klub we włoskiej stolicy mody, który zaadaptował biznesowe strategie i ducha przedsiębiorczości do nieco zmurszałego świata calcio. Szybko stało się jasne, że Berlusconiego nie zadowala zwykła rola prezydenta klubu. Finansowy magnat w równym stopniu uczynił z AC Milan maszynę do wygrywania, co trampolinę do kolejnych sukcesów marki Berlusconi i robienia jeszcze większych pieniędzy. Nigdy nie chciał pozostawiać w cieniu, zawsze wolał odgrywać pierwszoplanowe role i błyszczeć w świetle reflektorów, by zaspokoić swoją próżność i łechtać wielkie ego. Z workiem pieniędzy na podorędziu mógł realizować prywatne zachcianki i świecić pełnym blaskiem.
Fot. nicola-costanzo.blog.tiscali.it
Klub z San Siro został więc kolejną gałęzią jego rosnącego imperium, którego fundamentem pozostawał medialny moloch. Berlusconi był najważniejszą postacią w jego strukturach i tak samo postrzegał AC Milan – jako właściciel sprawował pełną kontrolę, podejmując kluczowe dla losów klubu decyzje. Z biura prasowego uczynił centrum operacyjne, z piłki nożnej – wielką scenę, na której dobrze sprzedają się rozmaite opowieści i inscenizacje rodem z teatru. Coraz częściej węszył też spiski wymierzone w jego klub przez władze ligi, sędziów i nie należących do jego konsorcjum innych mediów. Starannie i świadomie budował syndrom oblężonej twierdzy.
Jednym z kluczowych czynników w procesie formowania ultranowoczesnego klubu i panującego wokół niego blichtru stały się prawa telewizyjne. Warte 1,25 mln funtów w 1982 roku, po sześciu latach kosztowały już 605 mln brytyjskiej waluty. Na kanałach telewizji należącej do Berlusconiego królowały transmisje meczów, powtórki spotkań, niekończące się dyskusje o piłce nożnej i programy informacyjne. Oczywiście telewidzom sprzedawano kompleksowy pakiet usług. Już w pierwszych miesiącach prezydentury Berlusconi zaczął naciskać na miasto, by hojnie wsparło renowację San Siro.
Poza tym wprowadził do klubu koncepcję lojalności klientów – posiadacze karnetów stanowili doskonałą bazę danych dla marketingowych możliwości całej spółki Fininvest i samego szefa klubu. Skoro można skutecznie sprzedawać im bilety, karnety i otoczkę wyjątkowości bycia częścią ukochanego teamu, dlaczego nie pójść dalej, aż po sprzedaż marki Berlusconi na arenie politycznej? W Mediolanie, na polecenie szefa wszystkich szefów, zameldował się także psycholog, który miał za zadanie nauczyć wszystkich ludzi w klubie – od szatniarza po ważniaków śmigających w garniturach – nowej mentalności. Mentalności, w której AC Milan jest czymś więcej niż sportowym klubem – jest nowoczesną korporacją, marką i stylem życia, a jako taka może – i powinna – generować zyski.
– Podróżowałem z Białym Domem i amerykańskimi kampaniami prezydenckimi, ale nawet Karl Love [doradca G.W. Busha] i Karen Hughes [podsekretarz stanu ds. dyplomacji publicznej w administracji G.W. Busha] nie mają takich umiejętności postępowania z mediami jak Milan – pisze o swojej wizycie w piłkarskim królestwie Berlusconiego Franklin Foer, amerykański dziennikarz, na łamach książki „Jak futbol wyjaśnia świat, czyli nieprawdopodobna teoria globalizacji”. – Kiedy poszedłem na finały Coppa Italia, pracowniczka działu prasowego czekała na mnie przy wejściu z biletem. Ucałowała mnie w oba policzki i przyrzekła, że będzie mnie miała na oku. Loża dla reporterów Milanu, na wysokości środkowej linii boiska, w otwartej przestrzeni, naprawdę daje skrybom najlepsze miejsca na stadionie. Do loży co chwila zaglądają piękne kobiety w bluzach z godłem klubu – było ich niemal tyle co reporterów – i pytają, czy czegoś nie potrzeba.
BERLUSCONIZACJA FUTBOLU, LEKCJE TAKTYKI I... JEZUS CHRYSTUS
Berlusconi szybko i sprawnie ułożył klub na swoją modłę, czyniąc z niego synonim sukcesu. W pewnym sensie na nowo zdefiniował futbol. Wyznaczył nowe standardy sprzedawania i pokazywania piłki w telewizji, rozpoczynając złotą erę calcio na światowych arenach. To on był jednym z pomysłodawców utworzenia Ligi Mistrzów. On przyłożył rękę do powstania nowej siły rażenia na rynku w postaci bogatych klubów, które wkrótce stworzyły z europejskiego futbolu świetnie sprzedający się produkt. Zgarniający kolejne trofea zespół Milanu pod wodzą Sacchiego stał się prekursorem madryckich Galacticos.
Nowoczesny ośrodek treningowy Milanello, a także stworzone później centrum medyczne Milan Lab wyznaczały najnowocześniejsze standardy dla każdego klubu z globalnymi ambicjami. Angielska Premier League, opierająca swoją siłę na wciąż rosnących pieniądzach z tytułu praw telewizyjnych, mająca swoistą obsesję na punkcie marketingu, PR i budująca swoją renomę z wielką świadomością, przez lata czerpała garściami ze stylu kreowania marki przez Berlusconiego.
Na boisko trudno w jakikolwiek sposób przeszczepić reguły zarządzania wielkim biznesem. Kiedy do głosu dochodzą emocje, racjonalne plany i koncepcje znane z gabinetów prezesów biorą w łeb. Tu, na zielonej murawie, Berlusconi momentami przestawał być wytrawnym biznesmenem realizującym cierpliwie swój plan. Zdejmował garnitur i przebierał się w szaty kibiców. W czasie 25 lat swoich rządów (bo w rubryce „prezesi AC Milan” widnieją dwie luki: w latach 2004-2006 i 2008-2012 stanowisko to, przynajmniej na papierze, pozostawało nieobsadzone) trenerów zmienił piętnaście razy.
Najdłużej w czasie ery Berlusconiego pracował w Milanie Carlo Ancelotti – od 2001 do 2009 roku. Ale ani staż, ani autorytet i wielkie sukcesy, jakie pod jego wodzą osiągała drużyna, nie uchroniły go od publicznej krytyki. – Jeśli nie wygramy w tym roku scudetto, będzie to wina Ancelottiego i jego złej taktyki – tak brzmiała jedna z dwóch wypowiedzi właściciela, wymierzonych w krótkim czasie w szkoleniowca.
Kilka dni później Berlusconi pojawił się na antenie jednego ze swoich kanałów telewizyjnych, dając Ancelottiemu lekcję taktyki i ultimatum w jednym. – Milan jest jak Real Madryt, zawsze musi atakować. Odtąd będziemy grać dwoma napastnikami. Ancelotti musi być bardziej dynamiczny i robić więcej. Jeśli nie, nie będzie dłużej trenerem Milanu – przekonywał w 2009 roku. Istotnie, w ciągu kilku następnych tygodni włoski menedżer pożegnał się z San Siro, lądując jednocześnie w Chelsea, klubie innego oligarchy, Romana Abramowicza.
Fot. flickr.com
Bo Berlusconi nigdy nie brał jeńców. Mówił i robił to, na co miał ochotę. Ze swoich nawyków nie zrezygnował nawet, gdy wszedł do wielkiej polityki. Pod koniec drugiej kadencji na stanowisku premiera stwierdził, że wyzwala Włochy od komunistów i jest Jezusem Chrystusem polityki. Działaczki włoskiej Partii Emerytów nazwał sekcją menopauzy, zwolenników swojego politycznego przeciwnika Romana Prodiego – fiutami, a Martinowi Schultzowi zasugerował rolę kapo w filmie o nazistowskich obozach koncentracyjnych. Opowiadał dowcipy o Holokauście, obnosił się ze swoim bogactwem, czynił niewybredne aluzje do seksu i nie ukrywał swojego zamiłowania do kobiet.
Mimo że Berlusconi co rusz narażał na szwank reputację swoją i kraju, wikłał się w kolejne skandale polityczne, korupcyjne i obyczajowe, stał się najdłużej rządzącym premierem Włoch po II wojnie światowej. Nawet osławiona afera bunga-bunga i oskarżenie o seks z nieletnią prostytutką nie stały się bezpośrednią przyczyną jego dymisji. Ze stołka – po raz trzeci i ostatni – strącił go dopiero kryzys gospodarczy.
Start politycznej kariery miliardera przypominał zresztą jego wejście do wielkiego futbolu. Na początku lat 90. Włochy zmagały się z kolejnymi skandalami korupcyjnymi. Berlusconi stworzył partię Forza Italia (okrzyk dobrze znany ze stadionów), wypełniając próżnię, tak jak uczynił to z kupnem AC Milan, kiedy spokojnie czekał na dogodne warunki do wkroczenia na wielką scenę. I znów wszedł na nią z pozą zbawiciela.
W 1994 roku, kiedy po raz pierwszy został premierem Włoch, wciąż używał języka piłkarskiego w swojej pracy. Nie był z pewnością pierwszym – i również nie ostatnim – politykiem, który chętnie korzystał ze sportu jako metafory do opisywania publicznego życia kraju i który szukał przewagi politycznej poprzez sukcesy swojego zespołu. W ostatnich latach potrzebował jednak Milanu bardziej niż kiedykolwiek – odgrzewanie sukcesów Rossonerich stało się jedną z ostatnich metod na przypominanie zmęczonemu elektoratowi dawnej chwały. Tyle że i wśród samych kibiców wspomnienia triumfów jawiły się jako coraz bardziej odległe.
Fot. tengrinews.kz
Milan, podobnie jak Berlusconi, czasy wielkości ma dawno za sobą. Ostatnie lata to prawdziwy zjazd i zazdrosne spojrzenia w stronę Turynu, bo Juventus – oprócz monopolu na wygrywanie ligi włoskiej i dwóch finałów Ligi Mistrzów w ciągu trzech ostatnich sezonów – doskonale poradził sobie z kryzysem spowodowanym aferą korupcyjną i karną degradacją do Serie B. Zrobił to w dobrze sobie znanym stylu – cierpliwie, krok po kroku, bez pośpiechu i siania zamętu w stylu Berlusconiego. Mediolańczykowi trzeba jednak oddać należne miejsce w historii klubu i światowego futbolu.
W jego erze AC Milan wywalczył, bagatela, 29 trofeów. Osiem razy sięgał po scudetto. Piięciokrotnie wygrywał Puchar Europy. Gwiazd, które występowały w tym czasie w czerwono-czarnej koszulce, nie sposób zliczyć. Baresi, Maldini, van Basten, Rijkaard, Gullit, Boban, Desailly, Costacurta, Cafu, Ronaldinho, Kaka, Seedorf, Pirlo, Nesta, Rui Costa, Szewczenko, Inzaghi, Crespo, Beckham, Ibrahimović, Ronaldo... Łatwiej zjechać na sankach z K2 niż ułożyć najlepszą jedenastkę AC Milan za panowania Berlusconiego.
Wielki aktor i showman zszedł jednak ze sceny. Ostatnie lata związku z Milanem pełne były apatii i wzajemnego zmęczenia. W kwietniu Berlusconi sprzedał klub chińskiemu konsorcjum finansowego. Kibice Milanu znów patrzą z nadzieją na nowych właścicieli. Znów – po kilku latach nieobecności w Lidze Mistrzów, marazmu i bylejakości w nie tak silnej jak przed laty Serie A – wypatrują zbawienia. Nawet jeśli nadejdzie ze wschodu, niepodrabialnego stylu Berlusconiego z pewnością nie da się powtórzyć.