Polski tenis na... Mauritiusie (cz. II)

-1
2016-05-15

Uczył gry w tenisa w Madrycie i Maladze, by po zakończeniu studiów wyjechać w tym samym celu na... Mauritius. Na rajskiej wyspie, pośród palm, oceanu i surferów, przebywał przez siedem miesięcy. Po powrocie założył Akademię Tenisa V Szlem, która działa już od ponad dwóch lat. Po pierwszej części rozmowy z Danielem Ignatowiczem, którą znajdziecie TUTAJ, przyszedł czas na drugą część - o tym, czy tenis jest drogim i elitarnym sportem, jak na przestrzeni lat zmieniły się tenisowe treningi i dlaczego na Mauritiusie bywa... nudno. 

Od Twojego powrotu minęły dwa lata. Co, z perspektywy tych dwóch lat, udało się osiągnąć Twojej akademii, a co jeszcze przed nią?

- Zaczynaliśmy od zera. Musisz sobie wyobrazić, że tu, gdzie siedzimy, było gołe pole. Nie było jeszcze pola golfowego, droga dojazdowa to również świeży temat. Jestem o tyle zadowolony, że każdego roku powstaje u nas coraz więcej inwestycji związanych z infrastrukturą. W tamtym roku nie było jeszcze hali, dziś już funkcjonuje. Teraz pojawił się trzeci kort. W tym roku budujemy wiatę, które będzie oszklona. Małymi etapami idziemy do przodu. Pod kątem szkolenia cieszy mnie fakt, że zaczynaliśmy od kilku osób, a nagle mamy ich kilkadziesiąt. Pojawiły się pierwsze sukcesy moich wychowanków w kategoriach do 9-10 lat, pierwsze wygrane turnieje regionalne. Mógłbym o tym gadać i gadać, bo działalność akademii to bardzo rozległy temat na wielu płaszczyznach. Dążąc do meritum - cieszę się, że po dwóch latach już jest "coś", część osób wie o naszym istnieniu, a część, mam nadzieję, dopiero usłyszy. To miejsce w dalszym ciągu jest nieodkryte, więc czekam na czas prawdziwego rozkwitu. Wierzę, że to wszystko przyjdzie z czasem. Praca, praca i jeszcze raz praca.

Może to kwestia popularności dyscypliny i trendów. Mimo że na przestrzeni ostatnich lat dokonał się znaczny postęp, trudno rywalizować o dzieci czy młodzież np. z piłką nożną.

- Nierozważnie byłoby się skupiać wyłącznie na trendach. Nastawiam się na to, by poziom szkolenia był konkurencyjny względem nie tyle klubów w Zielonej Górze - choć też muszę się z nimi liczyć, bo to są dobre kluby - co w skali całego kraju. Chcę wzmacniać swoją pozycję i zaznaczać swoją obecność na tenisowej mapie Polski i skupiać się na szkoleniu, aby pod kątem samego poziomu sportowego to miejsce stale się rozwijało. Zmieniające się trendy mogą temu wyłącznie pomagać i utwierdzać mnie czy osoby, które szkolę, że odbywają się tu treningi na dobrym poziomie i że z mojej szkoły wychodzą dobrzy zawodnicy. Skupiam się na pracy, a nie na tym, czy jest moda na tenisa, czy nie. Trendy się zmieniają. Podstawą jest rozwój szkolenia i całego ośrodka.

Opowiedz coś więcej o projektach sportowych.

- W ubiegłym roku wpadł mi do rąk projekt ligi challengowej. Został zaprojektowany cały system, w którym zawodnicy należący do tej ligi mogą, za pomocą jednego kliknięcia, wyzywać się na pojedynek, nie biorąc kompletnie pod uwagę mojej aktywności. Mogą umawiać się na mecze, rozgrywać je, a potem tylko wpisywać wynik. I to tyle. Twierdzę, że w dalszym ciągu to chyba najlepszy projekt tego typu rozgrywek. Zdominował całkowicie Warszawę. Byliśmy jedynym klubem w całej Polsce spoza stolicy, który "włączył" tego typu rozgrywki do siebie. Jego wciąż niska popularność to kwestia budżetu na reklamę ligi, zresztą bardzo dobrze rozwiniętej w Zielonej Górze, plus delikatna, tak mi się wydaje, niechęć do nowości. To powoduje, że o ile w ubiegłym roku temat wypalił, w tym jest nieco trudniej o chętnych. W tym roku liga kontynuuje działalność, a ja będę starał się to rozwijać.

Mimo wszystko najważniejszą kwestią działalności akademii jest wychowywanie dzieci i młodzieży. Już za chwilę odbędzie się pierwszy turniej z cyklu 5G.pl CuP o Puchar Klaudii Jans-Ignacik, kapitan reprezentacji Polski, która objęła patronatem cały cykl turniejów. Przyjedzie do nas prawdopodobnie we wrześniu, na turniej kończący cały cykl. Na tym skupiam się najmocniej – nie na lidze dla dorosłych, ale na „małej lidze”, w którą będą zaangażowane dzieci z regionu, a także z całej Polski – Legnicy, Warszawy, Szczecina, Poznania czy Wrocławia, czyli za kilka dni szykuje się ogólnopolska impreza.

W czym tkwi istota treningów tenisowych dla dzieci?

- Zacznę od tego, że nastawienie światowych władz tenisa do kwestii szkolenia zmieniło się na przestrzeni wielu lat. Kiedy ja zaczynałem grać w tenisa, grałem tymi samymi piłkami, co dorośli, rakiety nie były tak dobrze dopasowane i skrojone pod dzieci pod względem rozmiaru jak dzisiaj, a cały system szkolenia był praktycznie zupełnie inaczej ustawiony niż obecnie. W tej chwili zarówno światowa organizacja, jak i moja akademia, praktykują naukę tenisa poprzez zabawę. Oczywiście, do tego funkcjonują odpowiednie standardy i wytyczne w kwestii sprzętu – rakiety czy piłeczki muszą być odpowiednie do wieku dzieci, cały sprzęt musi być kolorowy, a zabawy nie tyle muszą mieć jakiś scenariusz, co jakieś przesłanie. Po to, aby dzieci nie traktowały tenisa jako przebijania piłek przez siatkę, tylko dobrą zabawę właśnie, miejsce i czas, w którym mogą spotkać się z rówieśnikami i stopniowo wzmagać między sobą rywalizację. Jest to możliwe, ponieważ już od piątego roku życia grając takimi dużymi, czerwonymi piłkami doskonale sobie radzą w grze na małym korcie. Zaczynając od zabawy, mają stopniowo dochodzić do specjalizacji, wyszkolenia technicznego i mistrzostwa. To duża różnica w porównaniu do tego, jak uczono gry w tenisa kiedyś – najpierw skupiano się na technice, a potem na grze. Wykonywało się żmudną pracę nad ustawieniem na korcie, machnięciem rakietą, ustawieniem nóg i tak dalej. Teraz nie szkoli się już w ten sposób. Zarówno dzieci, jak i dorosłych, zachęca się do tego, aby zacząć grać, bo to sprawia najwięcej frajdy. Cała reszta tenisowego rzemiosła to kwestia odpowiednich treningów.

Tenis wciąż jest uznawany za dyscyplinę elitarną, ale nie poświęcałbym temu zbyt wiele uwagi. Być może to kwestia stereotypu wielkich pieniędzy obecnych w tenisie, który musiałby zostać usunięty. Tym, co ja uznaję za ważne, jest zbiór zasad obowiązujących w samym tenisie. Mianowicie: odpowiedni strój czy odpowiednie zachowanie. Dzieci obecnie mają w sobie mało cierpliwości, wszystko chciałyby umieć od razu. A w takim sporcie indywidualnym jak tenis jest spora szansa nie tylko na rozwój sportowy, ale również osobisty. Tenis uczy cierpliwości, stawiania małych kroczków. Rozwój odbywa się poprzez zaangażowanie, własny wysiłek i skupienie na powierzonych zadaniach.

Pozostając w temacie stereotypów, tenis uważany jest za drogi sport, a dodatkowo kojarzy się go z pewną dozą snobizmu.

- Do tej pory uważa się, że potrzeba wielkich pieniędzy, żeby zacząć grać w tenisa. Że jest to sport tylko dla wybranych. Wydaje mi się, że takie opinie kompletnie mijają się z prawdą. Obecnie statystycznego Polaka na pewno stać na to, by wysłać dziecko na treningi, a rywalizacja o wynik i cała ta otoczka wokół dyscypliny dodają jej po prostu animuszu – fajnie, jak jest jakaś stawka i gra się o coś. Jednak w tym całym show zachowanie norm i zasad sprawia, że ten sport, mimo obecności niewątpliwie wielkich pieniędzy, pozostał niezmieniony. Trzeba umieć się zachować, doceniani są panowie-dżentelmeni, którzy na korcie i po przegranym meczu potrafią się zachować, pogratulować zwycięstwa rywalowi. O to w tym chodzi.

O jakich kosztach mowa, jeśli rozmawiamy o sprzęcie, powiedzmy, na start przygody z tym sportem?

- Zależy, dokąd idzie się grać. Są kluby, w których trzeba mieć swoją rakietę, żeby grać, a do tego wynająć trenera. Są też takie jak tutaj, gdzie na pierwszych lekcjach zapewniam sprzęt: nazywam to rakietami „pierwszego kontaktu”, żeby ktoś, kto chce spróbować swoich sił w tenisie, nie musiał ponosić kosztów związanych z ich zakupem, ponieważ nie każdemu tenis musi się spodobać. Udostępniam więc sprzęt i piłki, można przyjść i spróbować. Załóżmy, że ktoś postawił pierwszy krok, spodobało mu się i został. Wtedy kwestia skompletowania wszystkiego to, wydaje mi się, koszt około 500 zł – rakieta, buty i strój sportowy, który może być jak każdy inny do gry. Dla dzieci koszty są jeszcze mniejsze, ponieważ rakiety np. dla dzieci od 5. roku życia kosztują od 80 do 200 złotych. W tym przypadku również nie ma nacisku na jakiś specjalnie wyrafinowany sprzęt. Ma być lekki i manewrowy, tak, aby dziecko potrafiło grać od najmłodszych lat.

Na koniec wróćmy jeszcze na moment do Mauritiusa. Jak wygląda typowy dzień na wyspie i jak się na niej żyje?

- Słuchajcie: jest super, ale jest nudno (śmiech). O ile najwięcej pracy jest w sezonie, czyli od listopada do lutego, po 8-9, czasem 10 godzin dziennie gry w pełnym słońcu, to poza sezonem ten czas zmniejsza się do 2-3 godzin, a czasami w ogóle się nie pracuje. Wyspa jest szeroka na 60 i długa na 80 km. Po tygodniu wszystkie atrakcje zwiedzone i pytanie: co dalej? Owszem, tak jak mówiłem, dzięki wrażeniu raju na ziemi i możliwości uprawiania windsurfingu czy kitesurfingu, które zawsze dodawały smaczku, jest świetnie. Nie jestem jednak na tyle "wodnym stworzeniem", żeby móc się całkowicie temu poświęcić. Traktowałem to jako dodatkową atrakcję poza sezonem. W czasie wolnego dnia wybrać się na deskę ze znajomymi i popływać było czymś ekstra. Ale w kulturze europejskiej nie jesteśmy przygotowani na tamtejszy styl życia. Przynajmniej ja tak właśnie czułem. Warto mieć cele w życiu i do nich dążyć, chyba że twoim celem jest mistrzostwo świata w kitesurfingu. Tamtejsza "rajskość" sprawia, że Europejczyk zaczyna szukać czegoś do roboty, ma wrażenie pewnej stagnacji. To wszystko plus brak zmieniającego się świata dookoła - tam nadal jest pięknie, niezależnie od pory roku - sprawił, że zacząłem odczuwać niepokój, że nie mam nic do roboty. Tak jak ludzie tutaj - i teraz też to przeżywam - odczuwają niepokój ze względu na brak czasu, tempo życia i czy pęd za sukcesem lub pieniędzmi. Tamtejsze uczucie luzu jest fajne, ale też nie przesadnie.

Pamiętam moment, kiedy wróciłem z Mauritiusa. Wchodzę do firmy rodziców, a tam standardowy dzień pracy: telefony się urywają, księgowa gdzieś pędzi, głośno i tak dalej. Wszedłem tam w kapeluszu, z okularami na nosie i mówię: - Gdzie wy tak pędzicie? Słuchajcie, musicie się wyluzować. Teraz, po dwóch latach obecności tutaj, znajomi się ze mnie śmieją i pytają: - Ty, gdzie jest ten twój luz?

Nie wiem, co trzeba zrobić, by się przed tym obronić. Faktycznie, warto trochę zwolnić i mieć swoje życie, a nie żyć pod dyktando pracy. Zachowanie proporcji jest odpowiednie i ta część "odpoczynkowa" na terenie akademii była robiona właśnie z taką myślą. Nazwałem ją sobie prywatnie "małym Mauritiusem", by funkcjonowała razem z kortami i całą resztą. Owszem, dyscyplina i pewien rygor treningowy są jak najbardziej potrzebne, ale z drugiej strony mam tu leżaki, można się napić kawy, pogadać, odpocząć i połączyć ciężką pracę na treningach z relaksem. No bo czemu mamy cały czas dokądś gonić?

Daj nam znać, czy artykuł Ci się spodobał
-1
Jeśli tak, pokaż go swoim znajomym!

tagi: tenis wywiady akcesoria tenisowe Daniel Ignatowicz
WRÓĆ

SPRAWDŹ W NASZYM SKLEPIE